Samojeżdżące samochody powoli stają się faktem. To, co jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się nierealną wizją szalonych naukowców, zaczyna przybierać realne kształty i w coraz większym stopniu rozpala wyobraźnię opinii publicznej. Firmy zajmujące się produkcją samojeżdżących samochodów zaskakują nas kolejnymi innowacjami. Najnowszą z nich jest ta od firmy Tesla, która wprowadziła aktualizację oprogramowania w swoich samochodach dzięki czemu ich użytkownicy otrzymali funkcję autopilota. Swoje projekty nad autonomicznymi pojazdami prowadzą też tacy potentaci jak Volvo czy BMW, jednak niekwestionowanym liderem na tym polu jest Google. Firma ta rozwija jednocześnie dwa projekty – pierwszy to samochód, który w celach testowych wymaga udziału człowieka do czuwania nad prawidłowością jazdy, oraz drugi, który żadnego kierowcy już nie potrzebuje (nie ma nawet kierownicy).
Autonomiczne pojazdy to jednak nie tylko rewolucja technologiczna, ale także np. prawna. Samojeżdżące samochody generują wiele problemów, z którymi będziemy musieli sobie w najbliższej przyszłości poradzić. Także w ostatnim miesiącu ukazały się dwa ciekawe artykuły. Pierwszy z nich to znany problem filozoficzny nazwany dylematem wagonika. W kogo powinien uderzyć rozpędzony samojeżdżący samochód, jeśli nie da się uniknąć kolizji, czy w dwójkę dzieci, czy raczej w cztery starsze kobiety? Do tej pory był to jedynie eksperyment myślowy, który rozpalał dyskusje wśród studentów filozofii, obecnie jest to realny problem, który musi zostać rozwiązany. Drugi artykuł jest po części związany z wcześniejszym i już sam tytuł zdradza główny jego problem: „Czy samojeżdżące samochody powinny mieć możliwość zabicia swoich pasażerów w celu uratowania pieszych?”. Obok etyki i moralności również prawo będzie musiało sobie poradzić ze zmieniającą się rzeczywistością – w tym także prawo karne.
Współczesne problemy w przeddzień rewolucji
W Polce nie mamy jeszcze obecnie możliwości jeżdżenia autonomicznymi samochodami, jednak kierowcy korzystają z udogodnień technicznych przy prowadzeniu pojazdu, które przejmują kontrolę nad pewnymi aspektami jazdy. Nikogo już nie dziwi asystent parkowania, który ułatwia parkowanie w zatłoczonych miastach czy tempomat, który utrzymuje stałą prędkość na monotonnych odcinkach drogi. Gdyby spojrzeć na te czynności z perspektywy autonomii samochodów, to są one namiastką samojeżdżących pojazdów. Najbardziej zbliżony jest tutaj przykład niektórych asystentów parkowania, które nie dość, że same wyszukują miejsce do parkowania, to jeszcze same „wjeżdżają” samochodem w wybrane miejsce. Podczas wykonywania tego manewru kierownica sama się kręci.
W tym miejscu może powstać pytanie o odpowiedzialność za spowodowanie wypadku podczas trwania tych czynności. Przykładowo gdy złamiemy nogę osobie, która przechodzić będzie w miejscu, w którym parkujemy, albo gdy podczas jazdy z włączonym tempomatem uderzymy w jadący przed nami samochód. W końcu „to nie my” do końca samodzielnie decydowaliśmy o przebiegu jazdy.
Odpowiedź karna za przestępstwo wymaga naruszenia zasad bezpieczeństwa, które w tym przypadku zawarte są w ustawie Prawo o ruch drogowym. Ustawa ta wymaga od kierowcy m.in. zachowania ostrożności czy też zachowania prędkości zapewniającej panowanie nad pojazdem, z uwzględnieniem warunków, w jakich ruch się odbywa. Wynika z tego, że niezależnie od tego czy korzystamy z systemów ułatwiających jazdę czy nie, to na nas ciąży obowiązek ich kontrolowania. To znaczy, że nawet jak asystent parkowania umieszcza nasz pojazd w luce pomiędzy dwoma samochodami i kręci kierownicą, powinniśmy w tym czasie uważnie rozglądać się wokół, kontrolować jazdę, patrzeć w lusterka i być przygotowanym na przyciśnięcie hamulca w sytuacji, w której zrobi się niebezpiecznie. Podobnie przy tempomacie – ustawienie na pustej autostradzie prędkości 140 km/h – wymaga od nas ciągłego kontrolowania podczas jazdy tego czy prędkość jest odpowiednia do warunków.
Gdyby więc doszło do wypadku podczas takich pół-autonomicznych manewrów, to na nic nie zdadzą się tłumaczenia, że to „auto samo” ich dokonywało. W takim przypadku organy ścigania wskażą, że zgodnie z polskim prawem na kierowcy ciąży obowiązek kontrolowania wszystkiego, co związane jest z wpływem na tor jazdy.
Odpowiedzialność obecnie
Wspomniano już we wstępie, że prace nad samojeżdżacymi samochodami są już zaawansowane i prawo niektórych krajów pozwala na ich testowanie na drogach publicznych. Wprawdzie takie samochody nie mogą jeszcze jeździć po polskich drogach, ale zastanówmy się nad hipotetyczną sytuacją, w której samochody Google zostałyby przetransportowane do Polski i mimo zakazu, wjechałyby na nasze drogi. Kto w takim przypadku odpowiadałby za spowodowanie ewentualnego wypadku?
Odpowiedź na tak zadane pytanie zależy od tego o jakim samochodzie od Google myślimy, dlatego zostanie przedstawiona wariantowo. Pierwszy wariant dotyczy samochodu, który dopuszczony jest do testów na drogach publicznych, ale wymaga on obecności w pojeździe „awaryjnego” ludzkiego kierowcy. Drugi wariant dotyczy tego w pełni autonomicznego pojazdu, w którym nie ma nawet kierownicy.
Wariant A
W przypadku samochodów, które poruszają się z „awaryjnym” kierowcą, rola tego ostatniego ograniczona jest do minimum. Samochód sam skręca, przyśpiesza, wyprzedza, zatrzymuje się na światłach, zmienia pas ruchu, a nawet reaguje na komendy policjanta kierującego ruchem – auto kontroluje więc wszystkie składniki jazdy. Kierowca siedzący za kierownicą może w ogóle nie dotykać żadnych urządzeń – poza wybraniem celu podróży. Skoro więc to samochód samodzielnie decyduje o wszystkich składowych jazdy, to dlaczego awaryjny kierowca miałby odpowiadać karnie za spowodowanie wypadku? Jest tu pewna analogia do jazdy samochodem z instruktorem nauki jazdy. W sytuacji, gdy dojdzie do wypadku powodowanego przez kursanta także instruktor nauki jazdy może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Wprawdzie on osobiście nie kieruje samochodem, ale ma obowiązek czuwania nad prawidłowością jazdy – a w sytuacji zagrożenia powinien przejąć sterowanie pojazdem. W przypadku wypadku przestępstwo popełnić może więc zarówno kursant jak i instruktor. Kursant za to, co fizycznie sam zrobił, a instruktor, za to czemu nie zapobiegł. Wracając do samojeżdżących samochodów, awaryjny kierowca byłby traktowany przez prawo podobnie jak instruktor nauki jazdy i jego wina polegałaby na niezapobieżeniu wypadkowi. Tutaj zresztą byłyby brane pod uwagę te same zasady co w przypadku omówionych wcześniej systemów wspomagających jazdę – asystenta parkowania i tempomatu.
Wariant B
Jeśli chodzi o samochody od Google, które w ogóle nie mają systemu sterowania, analogia do instruktora jazdy nie może zostać zastosowana. Wydaje się, że w takim przypadku za wypadek opowiadałby osoba, która wprowadziła taki samochód do ruchu – niezależnie od tego, czy znajduje się wewnątrz pojazdu czy poza nim. Sytuacja podobna jest do samochodu, który ma wyłączony silnik i skrzynia biegów jest ustawiona „na luz” – gdyby taki samochód popchnąć i zjechałby z górki, to za wszystkie uszkodzenia, do jakich dojdzie po drodze zjazdu, odpowiedzialna będzie osoba, która go zepchnęła. Nie będzie problemu z postawieniem takiej osobie zarzutów, mimo że mogła w ogóle nie przewidywać ani nie chcieć, aby samochód zatrzymał się np. na wózku z dzieckiem. W przypadku więc samojeżdżących samochodów to osoba, która uruchomi samochód, będzie odpowiadała generalnie za wszystkie przewidywalne skutki, jakie po drodze spowoduje jadące auto.
Odpowiedzialność w przyszłości
Wcześniejsze rozważania dotyczyły obecnych czasów, gdy takie samochody nie są dopuszczone do ruchu. W przyszłość z pewnością zamianie ulegną przepisy administracyjne dopuszczające do jazdy takie samochody, jednak czy przepisy karne także będą musiały ulec zmianie?
Przede wszystkim należy zauważyć, że jeżeli państwo polskie dopuści takie pojazdy do ruchu (wariant B) to niejako przejmie na siebie ryzyko z tym związane. Wprowadzone zostaną zasady, które będą miały zminimalizować możliwość wystąpienia zagrożeń. Dodatkowo obciążenia będą spoczywały na serwisantach, na producentach i na osobach dopuszczających takie pojazdy do ruchu. Raczej zerwane zostanie intuicyjne powiązanie wypadku z działaniem osoby, która siedzi wewnątrz pojazdu. Możliwe, że samochody takie będą częściej niż obecnie sprawdzane pod względem prawidłowości pracy wszystkich jego systemów. Punkt ciężkości obowiązków właściciela takiego samochodu będzie przeniesiony na prawidłowe jego serwisowanie, a nie na sam moment jazdy. Powstające wypadki będą bowiem raczej związane z wadliwością sprzętu i oprogramowania niż z działaniami pasażerów.
Więcej będzie więc przypadków, w których to producenci i serwisanci będą odpowiedzialni osobiście za konkretne wypadki.
Wydaje się, że rewolucji w zakresie zasad odpowiedzialności karnej nie będzie. Możliwe jednak, że w toku funkcjonowania takich samochodów pewne czynności będą na tyle uciążliwe, że ustawodawca zdecyduje się wprowadzić nowe przestępstwa do kodeksu karnego. Może to mieć związek np. z hakowaniem samochodów i zmuszaniem ich do jazdy w inne miejsce niż to sobie właściciel zażyczy. Taki nowe nowe przestępstwo mogłoby mieć następujący kształt:
Art. 180b kodeksu karnego
§ 1. Kto przełamując albo omijając elektroniczne, magnetyczne, informatyczne lub inne szczególne zabezpieczenie pojazdu mechanicznego w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym wpływa na tor jego poruszania się, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 2. Jeżeli następstwem czynu określonego w § 1 jest skutek określony w art. 156 § 1 lub w art. 157 § 1, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 3 Jeżeli następstwem czynu określonego w § 1 jest śmierć innej osoby sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Pełna wersja artykułu została opublikowana w czasopiśmie „Paragraf na Drodze” w numerze 4/2015 pt. Odpowiedzialność karna za wypadek drogowy z udziałem samochodu bez kierowcy.